niedziela, 18 lipca 2010
Kac. Olbrzym. Tullamore Dew.
Z bliżej nieznanych mi powodów kompletnie nie rozumiem zachwytów nad irlandzkim whiskaczem znanym jako Tullamore Dew. Między innymi dlatego jakiś czas temu przerzuciłem się na single malty, bo zwyczajnie nie mam po nich kaca. W sumie cholera we co oni tam w tych "blended" dolewają. Olej opałowy? czy coś? Nawet ajfą nie raczył złapać ostrości na tym wynalazku. Pewnie z obrzydzenia. Czuję, że fani zielonej wyspy posypią gromami, ale cóż - nie da się ukryć, że Tullamore nie należy do moich faworytów i należeć nie będzie.
piątek, 02 lipca 2010
McClelland's Speyside.
Odkryłem na ajfą i w kilku innych miejscach całkiem pokaźną kolekcję fotek whiskaczy i innych singlemaltów, którymi miałem okazję się delektować . Poczułem więc wewnetrzną potrzebę podzielenia się nimi wraz krótkimi wstawkami, mniej lub bardziej merytorycznymi na ich temat. Oczywiście dodaję przepiękną nową kategorię - whisky. Dzisiaj padło na McClelland's Speyside.
Zasadniczo, zawsze miałem poczucie, że sprawa z single maltami jest prosta. Idzie człowiek do specjalistycznego sklepu - losuje butelkę na oko. Jeżeli kosztuje powyzej 200 zl - flaszka jest spoko. (Rym był niezamierzony) Może nieco inaczej smakuje, może jest czasami ostrzejszy czasami delikatniejszy ale zasadniczo czuje się, że to dobry alkohol. Tym razem trafiłem na McClelland's - nieco odbiegający od powyższej zasady związanej z kosztami, albowiem flaszka kupiona została w sklepie bezcłowym na lotnisku w Kijowie za cenę 17 euro, co daje na dzisiaj jakieś 80 zl. A to trzeba przyznać bardzo przyzwoita kwota. Osobiście jestem zwolennikiem whisky o przyjemnym, lekkim smaku z nutą cherry (stąd zwykle kupuję te przechowywane w beczkach po cherry właśnie). McClellands jest, czego się początkowo nie spodziewałem, bardzo delikatny a co za tym idzie pije się go z przyjemnością. Wyjazd na Ukrainę już za kilka dni - nie omieszkam więc zrobić sobie małego zapasu. Kilka słów więcej na temat McClellands na ich stronie internetowej - www.mcclellands.co.uk
środa, 30 czerwca 2010
Po tatarsku.
Oj, chodził za mną tatar od dłuższego czasu, lecz jak to z tatarem - łatwo nie jest. Odczuwam zasadniczo wewnętrzny niepokój myśląc o tym jakie konsekwencje dla mojego boskiego wnętrza może mieć źle przygotowane lub, co gorsza, niezbyt świeże danie z surowego mięsa. Dlatego zwykle czekam, aż ktoś ze znajomych poleci mi dobrą restaurację z tatarem. Tak było i tym razem.
Młoda Dama bardzo chwaliła sobie natomiast Tagiatelle z grzybami. Po dość sporej przekąsce, o ile nie ma się jeszcze dość, można przejść do konkretów. W moim przypadku rozłożone zostało to na kolejne odwiedziny w Dekanta. Miałem tam okazję zjawić się kolejny raz przy okazji goszczenia w stolycy dwóch młodych przyjaciół z Rumunii szukających wrażeń oraz możliwości współpracy lub pozyskania środków na inwestycję w ich przecudowny i oczywiście innowacyjny serwis internetowy. Tutaj powinno paść słowo klucz określające owych młodych ludzi, niezwykle modne ostatnio, więc nie może go zabraknąć i w niniejszym tekście. Fanfary będę używał słowa. Oto i - Entrepreneur. Mam poczucie, że to przepiękne określenie zaczęło funkcjonować w branży internetowej trochę jak Web 2.0 czy Social Media. Niekoniecznie musi coś konkretnego znaczyć ale dobrze brzmi. (Jeżeli jednak ktoś bardzo potrzebuje dokładniejszej analizy - odsyłam do wikipedii.
Żurek:
PS. Postanowiłem wrócić do regularnego blogowania bo i materiału znowu się nieco nazbierało.
|
Archiwum
Ostatnie wpisy
Zakładki:
|